Praca Zuzanny Kisińskiej z klasy VIII zgłoszona
do Ogólnopolskiego Konkursu Czytelniczego
"Tuliszkowski Talent Show" Za-chwyceni książką!

www.facebook.com/tuliszkow

 

„Debiut”

   „Maya Neele Kaiser, laden Sie ins Büro ein!” – to był wrzask baby po drugiej stronie drzwi. Wszystkie się bałyśmy, każda z nas. Jednak tylko jedna mogła wyjść stąd z triumfem. No cóż, głupia ludzka chciwość nie zna granic. Słyszałam, że cztery lata temu trójka panienek się pokiereszowała. Nie mogły znieść bólu upadku, a właściwie bardziej przegranej. Znowu było słychać krzyk, tym razem jednak nie ten należący do kwoki zza drzwi, a jednak kolejnej kandydatki.

   Znajdujemy się w budynku sławy. Inaczej koszmaru i grozy, przynajmniej dla tych, którzy tu się znajdują. Balet to dziedzina, a raczej sztuka bólu oraz piękna i wszystko ma w niej swoje miejsce. Żeby być jego ideałem, trzeba by było porozrywać wszystkie swoje mięśnie.    

- Nazywam się Maria Magdalena Monor, pochodzę ze wschodniej części Polski. Zatańczę do Walca nr 2 Dmitrija Szostakowicza - mówiąc to, czułam się, jakbym oddawała swoją duszę diabłu, ale słysząc muzykę w tle, nie wahałam się, zaczęłam. Robiłam to, co potrafiłam najlepiej, oddałam temu całe swoje serce, myślami powróciłam do wschodniej Polski, gdzie za młodu oglądałam baletnice tańczące Palais de Cristal Balanchine'a.

   Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam, żadnych krzyków, tylko delikatne, lecz nadal sucho wypowiedziane zdanie, mogące zmienić moje życie na zawsze. Dostałam się. Zaczęłam piszczeć, wrzeszczeć, tańczyć i płakać! Wybiegłam z budynku i skierowałam się do mojego domu. Po raz kolejny poczułam w sobie ten palący płomień, wplatające się w moje nogi maki i tańczyłam. Odnosiłam wrażenie, jakby unosił mnie wiatr i chyba tak właśnie było, bo kiedy tylko skończyłam, usłyszałam oklaski i widziałam uśmiechy, co było tu rzadkością. Miałam zacząć od razu. Nagle kwoka. Przysłoniła sobą cały mój kadr. Szarpnęła mnie za rękę i pociągnęła do  lustra. Oglądała mnie z góry na dół, szepcząc coś pod nosem. Nagle odezwała się donośnym głosem: „Jesteś Polką, jesteś za gruba, pozycja trzecia, już!” Szczerze, dobrze słyszałam to, co usłyszałam, ale nie wiadomo, dlaczego to mnie jakoś dotknęło. Ustawiłem się, robiąc trzecią pozycję i usłyszałam trzask laski o podłogę. Złapała mnie za kostkę, a swoją mamucią laską uderzała w moje ręce, jakby starała się je poprawnie ustawić, jednak jedyne, co jej się udawało, to sprawianie mi bólu. To było niczym średniowieczne tortury. Strasznie schudłam. „Maria Magdalena Moroz, laden Sie ins Büro ein!” - słysząc to, myślałam, że zwymiotuję. Znowu przypomniała mi się chwila, w której pierwszy raz tu byłam. Pokierowałam się do tej przebrzydłej sali, ale to, co usłyszałam po wejściu do niej, zwaliło mnie z nóg. Mam wrócić do Polski, do Wielunia. Nie wiedziałam, że to kiedykolwiek się stanie. Po raz pierwszy od tylu lat czułam szczęście, zadawałam masę pytań, nie interesowało mnie już, co się wydarzy, chciałam wyjechać jak najszybciej.

   Był czwartek. Skierowałam się na lotnisko. Widziałam pełno dziwnie zachowujących się ludzi, ale nie zwracałam na to uwagi. Czekałam tylko na to, by znaleźć się już na swoim miejscu. Po drodze mijaliśmy spanikowanych ludzi. Nie miałam bladego pojęcia, co się dzieje. Z jakiegoś powodu nie chciałam jechać dalej, ale nie miałam już żadnego wyboru. Starałam się zasnąć, a kiedy już to zrobiłam, obudził mnie wrzask, dotarliśmy do Wielunia. Moje oczy widziały płomienie, uszy słyszały krzyki, ale nie te same, co w budynku sukcesu. Usłyszałam trzask i donośny głos: „Uciekać!”. Ogłuszył mnie głośny wybuch i oślepił blask. Ostatnim obrazkiem, jaki widziałam, była wielka chmura dymu. To w niej odbył się mój ostatni taniec. Mój debiut. Piątek, 1 września 1939 r.